Cześć!

 

Jestem Mariola i jestem strażniczką mojej rodziny. Całe dnie spędzam w bramie ula- pszczelarka nazywa go wylotkiem.

 

W ciepłe dni mam czułki pełne roboty, to ode mnie zależy kto wejdzie do naszego królestwa, a kogo muszę powstrzymać.   

 

Dziś chciałam Wam opowiedzieć o Wielkim Dniu! Powiem szczerze, że na początku byłam bardzo zaniepokojona, ale teraz, gdy emocje opadły bardzo się cieszę.  

 

Na początek musicie coś wiedzieć: żyjemy w społeczności, w której każda pszczoła ma ściśle określoną rolę i miejsce pracy.  

 

Całe życie w ulu odbywa się na plastrach. Komórki plastra zbudowane są z wosku, a ich wymiary są ściśle określone. Wosk wypacają woszczarki i misternie, płatek po płatku – jak Wy ludzie – cegła po cegle, budują dom. W tym roku woszczarki nie podjęły jeszcze pracy, jest za zimno. To nie szkodzi, mamy dużo miejsca.  

 

Na plastrach rodzą się nowe pszczoły, mamy magazyny miodu, nektaru, pyłku, pierzgi i wody. Po ramkach przechadza się Ona, Królowa Matka, wraz ze swoimi damami dworu. Nigdy nie jest sama, nie przeżyłaby, potrzebuje dam dworu, żeby ją karmiły i czyściły. Ona sama tego nie robi. Ona tylko „pachnie”. Wydziela woń, zapach naszego domu, nazywamy ją zapachem miłości Mamy – jest to tak zwana substancja mateczna. Każda z pszczół w naszym ulu jest przesiąknięta tym zapachem – odróżnia on nas od zapachu innych rodzin pszczelich. Po tym zapachu się rozpoznajemy, a kiedy nie jest wyczuwalny to wiemy, że stała się jakaś tragedia.   

 

Poza wydzielaniem zapachu rolą Królowej jest składanie jajeczek, z których rozwiną się nasze siostry… i bracia. Braci Trutniów o tej porze roku jeszcze nie ma w naszym domu, może i dobrze, bo z mojej perspektywy to tylko kłopot, ale o tym innym razem.  

 

Każda pszczoła w ulu ma określone zadanie, pracują w określonych miejscach. Poza woszczarkami, o których już wspomniałam, mamy: piastunki małych dzieci, piastunki większych dzieci, sprzątaczki, miodarki, siostry wentylujące ul, odbierające nektar, zbieraczki no i oczywiście strażniczki – takie jak ja. Każda z sióstr wie, co ma robić. A celem ich pracy jest przetrwanie gatunku.  

Możecie sobie więc wyobrazić jak się zdenerwowałam, kiedy poczułam dym i usłyszałam głosy ludzi.  

 

Cały ul został zdjęty z miejsca, w którym stał. Po otwarciu daszku do środka wlało się światło, a pszczelarka plaster po plastrze zabierała zapasy w inne miejsce.  

 

Byłam wtedy jak zwykle na wylotku, więc mnie nie zabrała, ale zabrała wszystkie inne siostry, maluchy, magazyny – bardzo się bałam, że sama nie przetrwam. Moje życie jest tak silnie związane z resztą roju, że będąc sama jestem skazana na śmierć.  

 

Stojąc tak przerażona na wylotku starej dennicy nagle poczułam Jej zapach, zapach Królowej. Musiała być gdzieś blisko. Podniosłam głowę, rozpostarłam skrzydła i poleciałam za tym zapachem. Wylądowałam na nowym, czystym wylotku. Był trochę inny z wyglądu, miał jasny kolor. Weszłam do środka ula. Kolejność ramek była dokładnie taka sama jak w starym – to ważne. Inne siostry też były poruszone, ale już się uspokajały. Wokół roznosił się kojący zapach rodziny. Królowa była bezpieczna, siostry podjęły pracę. Uspokoiłam się. Wyszłam znowu na wylotek i postanowiłam oblecieć dom dookoła. 

 

Jest piękny, drewniany, ciepły. Są na nim jakieś wzorki FCA, ciekawe co to znaczy? No i nasze podobizny. Będzie się nam w nim dobrze mieszkało, a z wylotka będę Wam opowiadała o naszym codziennym życiu, no i może troszkę ploteczek.  

 

Dziękuję za nowy, ciepły, przytulny i piękny dom!