Pełnia lata.

 

Pierwsze promienie zaczynają ogrzewać bramę ula bardzo wcześnie rano. Dziś do południa moja warta.

 

Około piątej rano pierwsze zbieraczki wystartowały, wróciły po godzinie z pełnym wolem nektaru.  

 

Kilka z nich zaczęło tańczyć, żeby opowiedzieć, gdzie znajduje się duże źródło pokarmu. Zakwitły lipy, mają mnóstwo ciężkich od nektaru kwiatów – tańczyły jak szalone!  

 

Bo my komunikujemy się tańcem – pięknie prawda?  

 

Już po chwili zaczęło się to, co kocham najbardziej – czuję się wtedy jak kontroler lotów na największych lotniskach… tylko, że tu w ciągu minuty startuje i ląduje o wiele więcej „samolotów”. 

  

Siostry wracają obciążone nektarem, a już za progiem ula czekają pszczoły ulowe odpowiedzialne za produkcję miodu.

 

Nie wiem czy wiecie, ale my wcale nie zbieramy miodu – my go wytwarzamy.

Nektar, który przynoszą zbieraczki ma bardzo dużo wody, a cała sztuka polega na tym, żeby się tej wody pozbyć, dodać enzymy i złożyć gotowy miód w spichlerzach. 

 

Jak to robimy?

 

Przekładamy do kolejnych komórek, skrzydełkami wachlujemy, żeby odparować wodę i dodajemy nasze enzymy. 

 

I tak powstaje płynne złoto – miód.  

 

Poza nektarem, w koszykach na tylnych nóżkach, siostry przynoszą pyłek pszczeli, który również przerabiamy. Kisimy go, tak jak wy kapustę – i tak powstaje pierzga.

Pierzga  jest niezbędna, żeby nasze maluchy zdrowo i szybko rosły. Opiekunki mieszają pierzgę z miodem i taką miksturą karmią maluchy.  

 

Królowa wie o wszystkim, czuje, jak spichlerze napełniają się zapasami. To dla niej znak, że jest bezpieczna i że nasza rodzina może rosnąć w siłę.  

 

Minęła już moja warta u bram, teraz czas na mnie. Jakie to przyjemne uczucie móc rozprostować skrzydła i poszybować nad ogrodem, łąką i lasem.

Wiem, że czekają tu na mnie różne niebezpieczeństwa, pająki w konarach drzew, wiecznie nienajedzone ptaki, ale ja umiem się schować.  

 

Teraz na mnie kolej, żeby się nauczyć jak otwierać kwiatki lipy – wiecie , że jesteśmy wierne kwiatom? Ładnie się to nazywa, my jesteśmy po prostu mega efektywne, uczymy się jak otwierać kwiat i spijać nektar i potem przeskakujemy z kwiatka na kwiatek… ale tej samej roślinki, żeby nie tracić czasu na naukę otwarcia innego kwiatu.

 

Rośliny też są zadowolone, wtedy mają pewność że na naszych futerkach przenosimy im właściwy pyłek – to się nazywa symbioza 😉

 

Dziś jeszcze 10 takich kursów – pełnia lata – to to co kocham.